Życie w czasie zarazy. Dzień 64…
Dzisiaj robimy las, a właściwie upiększamy poddasze naszej Wiaty. Zaczyna być przytulnie…
MruMru dzisiaj miała trudny dzień, bo spędziła go w lecznicy na zabiegu oczyszczania zębów z kamienia, wyrwania 2 zębów, które raniły jej pyszczek. Na razie ma się dobrze. Dziękujemy dr Vet Łukasz – nieoceniona pomoc. Mam również nadzieję, że zła hossa naszych zwierzaków dobiega końca…

Życie w czasie zarazy. Dzień 63…
Lala śmiesznie odpoczywa w swojej budzie – czas zmienić słomę na materace…
Warzywniak gotowy – nawodnienie w pełni zautomatyzowane, co posiane zaczyna rosnąć. Po 15 maja wysadzimy sadzonki ze szklarenki.
Na obiad Ciocia Ela ugotowała wspaniałą zupę szczawiową – smak zupy Babci Leokadii. Szczawiowej z jajkiem i ziemniakami nie jadłam chyba ze 20 lat…

Życie w czasie zarazy. Dzień 62…
Dzisiaj na dachu wylądował nietypowy gość: gołąb pocztowy (miał obrączkę). Wzbudził nie tylko nasze zainteresowanie. Nakarmiłam, napoiłam go, siedział tak pół dnia, a potem poleciał…
Bzy pięknie kwitną i pięknie pachną…

Życie w czasie zarazy. Dzień 61…
Truskawki kwitną. kaczor z kaczką przylatują regularnie na nurkowanie w naszym oczku wodnym i pewnie na świeże rybki. Selfie z Polą na bujawce jakoś trudno było ogarnąć…

Życie w czasie zarazy. Dzień 60…
Wiosna…

Życie w czasie zarazy. Dzień 59…
Dzisiaj zrobiliśmy „lądowiska” dla ptaków, aby gołębie łatwiej mogły dostać się do karmika. Skorzystały też wróble…
Posadziliśmy topinambur, fasolę i dynie.

Życie w czasie zarazy. Dzień 58…
Siwa i ja oglądamy debatę prezydencką…

Życie w czasie zarazy. Dzień 57…
Jędruś po prawie tygodniu pobytu na Korfowym dzisiaj wrócił do swojego Pana do Warszawy. Marek bardzo za nim tęsknił i obydwaj są bardzo zadowoleni, że są ponownie razem…❤️❤️❤️

Życie w czasie zarazy. Dzień 56…
Rudzik.
Poznałam go kilka lat temu w Sharm El Sheikh w Egipcie. Był silnym, bezdomnym ulicznym kocurem. Zawsze, gdy tam byłam – wraz z innymi około 30 kotami z okolicznego rewiru – przychodził na poranne i wieczorne karmienie. Jakiś czas nie pojawiał się. Po kilkunastu dniach mojego pobytu, w pierwszy dzień Świąt Wielkanocnych 2018 roku, przyczołgał się na schody. To był wrak kota, wymizerowany, z całkowitym bezwładem tylnych kończyn i zadu.
Pobyt w egipskim szpitalu dla zwierząt, potem indywidualne karmienie w domu, bo na ulicy taka kaleka nie byłaby w stanie przeżyć. Stan zdrowia kiepsko się poprawiał. Wreszcie miesiąc późnej, w maju 2018 postanowiłam przywieźć go do Polski. Trzeba było amputować kawałek ogona, na którym zagnieździły się mrówki faraona i zjadły go do kości… Rentgen wykazał skomplikowane złamania, trudne do operacji. Po kilku tygodniach kot zaczął się jednak podpierać chorą nogą. Zaaklimatyzował się, miał apetyt, był szczęśliwy.
Na przełomie grudnia i stycznia wyjechałam na 2 tygodnie i Ciocia opiekująca się kotem nie zauważyła, że ma problemy z wypróżnianiem się. Gdy wróciłam okazało się, że jelita były całkowicie zatkane. Pobyt w szpitalu. Po powrocie ze szpitala Rudzik nie trzyma moczu – nie czuje, że sika nawet gdy śpi, choć do kuwety chodzi i tam też się załatwia. Wykryto też cukrzycę.
Wszystkie dywany zostały zrolowane. Zakupiłam dywaniki łazienkowe, które często prałam. Legowiska wyścielone podkładami poporodowymi, które chłonęły mocz tak, by kocur odpoczywał i spał w suchości.
No i zaczęła się moja droga krzyżowa z cukrzycą. Insulinoterapia, poszukiwania najlepszego w tej dziedzinie weterynarza. Liczne załamania, bo poziom glukozy był nie do ogarnięcia. Liczne badania, ciągłe sprawdzanie poziomu glukozy we krwi glukometrem. Prowadzenie dziennika kota cukrzykowego… Konsultacje z vetem. Tysiące razy kłucie ucha… Zakup specjalistycznej najlepszej karmy. Niestety wszystko bezskuteczne. Prowadzący vet nie był w stanie określić prawidłowej insulinoterapii tego pacjenta. Mimo, że jestem osobą słabej wiary wysłałam nawet ofiarę do zaprzyjaźnionego księdza o wstawiennictwo uzdrowienia… Też nic nie pomogło.
Czasem konieczne były lewatywy, olej parafinowy, bo coś tam się zapchało, ale udawało się to jakoś ogarnąć, a Rudzik świetnie współpracował…
Rok 2019 i połowę 2020 poświęciłam Rudzikowi. Całkowicie zrezygnowałam z podróżowania, bo nikt inny nie byłby w stanie zajmować się jego terapią insulinową. Widocznie Allah chciał by tak było i pogodziłam się z tym rezygnując z własnych przyjemności.
Ostatnio, miesiąc temu nagłe zapalenie pęcherza i walka o odzyskanie zdrowia. Wszystkie możliwe medykamenty i kroplówki. Wielka pomoc od dr vet Łukasza… Od 2 tygodni właściwie tylko kroplówki i medykamenty, bo Rudzik odmówił pobierania karmy. Początkowo karmiłam na siłę strzykawkami, ale potem zobaczyłam, że to go męczy.
Cukrzyca zepsuła jego organy…
Widząc, jaki jest słaby, traci na wadze i jak ginie w oczach – choć jeszcze dzielnie się trzyma, ale zaczyna cierpieć – wczoraj wieczorem musiałam podjąć bardzo trudną decyzję…
Podarowałam Rudzikowi 2 lata życia i poświęciłam 2 lata mojego życia… Nie było woli na dłużej…
Odszedł w spokoju, po prostu zasnął…
Na drogę w kocie zaświaty włożyłam Rudzikowi egipski pieniążek, żeby w swoim następnym wcieleniu nie był już bezdomnym, biednym kotem. Jestem pewna, że wrócił już na piaski Południowego Synaju, które są także bliskie mojemu sercu, gdzie zawsze świeci słońce, które tak bardzo kochał…
4.05.2020

Życie w czasie zarazy. Dzień 55…
Melancholia…