Życie w czasie zarazy. Dzień 52…
Dbamy o dzikie zwierzęta podczas suszy…
Dawno, dawno temu, bo jakieś 20 lat temu dostałam od Eli piaskownicę Zuzi. Nie była wykorzystana i trochę nam przeszkadzała, przekładaliśmy z kąta w kąt, ale szkoda było ją wyrzucić. Ze względu na tegoroczną suszę wpadłam na pomysł, aby z owej piaskownicy zrobić poidło dla dzikich zwierząt, ptaków i owadów poza naszym ogrodzeniem, by nie były nękane przez nasze piesiołki. Zrobiłam bezpieczne zejścia, schodki, ustawiłam dębowe obałki, aby nikt się przypadkiem nie utopił i bezpiecznie mógł korzystać z wody.
Ciocia wpadła na pomysł, aby drugie takie poidło ustawić bardziej na polu – bo tam przechodzą sarenki, łosie, zające. Myślę, że to był dobry pomysł i niedługo ktoś się napije 🙂
A potem zamówiłyśmy sobie pierwszą w czasach zarazy pizzę. Była pyszna…

Życie w czasie zarazy. Dzień 51…
Przed południem mój stres się zakończył – Marek przeszedł zabieg wymiany rozrusznika serca i wygląda na to, że jutro wróci do domu.
Pech jednak wśród mojej zwierzyny. Rudzik na kroplówkach – zero apetytu. Dodatkowo Lala odmówiła przyjścia na obiad – a jest to sunia niezwykle łakoma na jedzenie. Może stresu by nie było, ale leżała gdzieś w krzaczkach i nie chciała się ruszać. Później zjadła z ręki pyszną puszkę Rudziaka, ale… mimo wszystkich aplikowanych kropelek przeciw kleszczowych – znalazłam na jej karku wypasionego kleszcza… Temperatura była podwyższona. Przyjechał pan doktor Łukasz, zaaplikował 6 lub 7 zastrzyków no i czekamy, co będzie dalej…
Drzewa owocowe pięknie kwitną…

Życie w czasie zarazy. Dzień 50…
Pomyślałam sobie cichutko, że 50 dzień mojego życia w czasie zarazy nie może być jakiś taki normalny. Bo te codzienne relację stają się nieco nudne – nic się nie dzieje…
Rankiem przyjechał pan dr Vet Łukasz i zabrał Rudzika do lecznicy, żeby ponownie założyć wenflon i podać kroplówkę wzmacniającą, a może jeszcze spróbować jakiejś terapii, bo kot nic nie je (codziennie ma robione przeze mnie kroplówki podskórne), ale nadal nie wygląda, aby chciał umierać. Gdyby cierpiał i usypiał – może podjęłabym trudną decyzję… ale on cały dzień ogląda okolicę i rano wychodzi na słońce na balkon.
Po południu dr Łukasz przywiózł kota i na moje pytanie o uczciwą odpowiedź, czy należy tego kocura uśpić – odpowiedział, że nie jest on do uśpienia. W lecznicy musieli mu podać środek uspokajający, bo chciał im zwiać z nosidełka…
Kto przeczytał poprzedni wpis o „W jakim kraju my żyjemy?” wie, że Marek pozostawił w domu swojego kota. Podjęłam więc decyzję, że go przywiozę na Korfowe, bo nie wiadomo ile dni Marek pozostanie w szpitalu.
Poprosiłam Tomka (syna cioci) o pomoc w przywiezieniu kota. I tym sposobem w 50 dniu mojej wyimaginowanej „kwarantanny korfowskiej” pojechałam do Warszawy po kota (następnego czyli z tych przydomowionych u nas nr7). Miło było zobaczyć, że wszyscy – prawie bez wyjątku – na ulicach nosili maseczki na twarzach. Gdy po raz ostatni 50 dni temu byłam w Warszawie – sama zaopatrzona w maseczkę – nie założyłam jej, bo nikt maseczki nie nosił i obawiałam się wyglądać głupio… Na trasie było wielu rowerzystów, bo dzisiaj wyjątkowo była piękna pogoda. Jutro ma padać deszcz i ja jako nowo upieczony „ogrodnik” wznoszę ręce ku niebu, bo jest bardzo sucho w ogrodzie i na warzywniaku.
Rudzik dostał wieczorną 1-godzinną kroplówkę, Jędruś ma się świetnie w swoim nowym domu, a ja piję kieliszek białego wina i mam nadzieję, że koszmar Marka jutro się skończy.
Jeśli nie macie problemów – wznieście ręce do nieba i dziękujcie chmurom, że ich nie macie (problemów, nie chmur)…

Życie w czasie zarazy. Dzień 49…
Moje piesioły: Pola, Bobby i Lala. Mają się świetnie…
Dobrze być kotem – można połazić po dachu i popatrzeć na świat z innej perspektywy. Misia 🙂

Życie w czasie zarazy. Dzień 48…
Nasz „zestaw koronawirusowy” – od 48 dni wszystkie przesyłki kurierskie i przedmioty do nas przybywające są opryskiwane 70% roztworem alkoholu, a potem odstawiane na 3-dniową kwarantannę 🙂
Rudzik dzisiaj na balkonie – choć nie byłam pewna czy doczeka ranka…
W szklarence warzywa słabo rosną…
Pokrzywy na warzywniaku zostawione, aby urosły – bo muszę ugotować zupę pokrzywową z przepisu Alan Palmer 🙂 .

Życie w czasie zarazy. Dzień 47…
10-minutowe danie: chilli con thuna z cieciorką i pszenno-razowym chlebem własnej produkcji.

Życie w czasie zarazy. Dzień 46…
Poranna kolejka na wyjście do słońca…

Życie w czasie zarazy. Dzień 45…
Dzisiaj niebo przeciął znowu jakiś samolot… Ciekawe skąd i dokąd leciał… To niecodzienny widok w czasach zarazy…
Mamy się kiepsko. Rudzik chory. Przedwczoraj wieczorem cukier spadł poniżej normy. Glukoza i syrop klonowy do pyska i do odbytu, bo prawie usnął… Potem jakoś wrócił do życia. Które to już jego kocie życie??? Dzisiaj brak apetytu. Był pan doktor, przywiózł kroplówki i medykamenty i pobrał krew do analizy… karmienie na siłę strzykawką. Ale walczymy jeszcze!

Życie w czasie zarazy. Dzień 44…
Dzisiaj Dzień Ziemi…
Piękna jest nasza ziemia oraz najpyszniejsze placki ziemniaczane Cioci Eli…
❤️

Życie w czasie zarazy. Dzień 43…
Mini, Midi i Maxi i nasza aleja brzozowa zaczyna być piękna…